Moja historia. Anna

Moja historia. Anna

Miałam 26 lat i byłam rok po ślubie. Z mężem zapragnęliśmy powiększyć rodzinę. Chciałam podejść odpowiedzialnie do tego tematu. Przygotować się na ciążę, dziecko i być zdrową mamą. Umówiłam się na wizytę do ginekologa. Pani doktor zleciła mi wykonanie wielu badań. Zdiagnozowano u mnie niedoczynność tarczycy. Przepisano mi Euthrox a po trzech miesiącach miałam powtórzyć badania. Potrzebowałam skierowania na badania. Umówiłam się do internisty. Pani doktor, która była bardzo dobra była zaniepokojona moim stanem. Miałam silne bóle głowy, brakowało mi sił i miałam dziwny mocz.

Pojawiły się pytania. Dlaczego mocz jest taki ciemny. Na drugi dzień dostałam skierowanie na badania oraz kolejną wizytę u Pani internistki. Wychodząc z gabinetu Pani Doktor rozmawiała przez telefon i poprosiła, żebym usiadła i poczekała w gabinecie. Zobaczyłam na biurku skierowanie do szpitala na oddział nefrologii. Byłam w szoku. Pani Doktor dalej rozmawiała z lekarzami z oddziału nefrologii przez telefon. Moje wyniki badań były złe. Mieszkałam wtedy w Krakowie. Kolejnego dnia o 8 rano miałam zostać przyjęta na oddział w Szpitalu Rydygiera. Zaczęłam płakać…

Po powrocie do mieszkania wciąż płakałam pakując się do szpitala. Rano z mężem byliśmy już na oddziale. Pani doktor mówi, że potrzebna jest biopsja. Nogi się pode mną ugięły. Kolejne badania, kroplówki. Po trzech dniach zostałam wypisana, ponieważ dostałam okres za wcześnie.

Dwa tygodnie później wróciłam do szpitala na biopsje. Nie czekałam długo na wyniki. Zdiagnozowano u mnie Kłębuszkowe zapalenie nerek glomerulopatia rozplamowa. Dostałam sterydy. Całą noc przepłakałam. O 6 rano dowiedziałam się od Pań pielęgniarek, że moja Pani doktor jest jeszcze na oddziale. Usidłam naprzeciwko niej. Zaczęłam płakać. Miałam inne plany na przyszłość. Co teraz? Po dwóch godzinach rozmowy usłyszałam od Pani doktor, że jestem bardzo silna.

Dostałam L4 i rozpoczęłam leczenie, aby uniknąć dializ do momentu przeszczepu. Usłyszałam od lekarzy, że to kwestia roku, a o ciąży mam zapomnieć. Czy tylko pozostało mi czekanie na dializy? Jeździłam do lekarzy do Warszawy i Krakowa. Od wszystkich słyszałam to samo. Leczenie prawidłowe, czekają mnie dializy i przeszczep. Pomyślałam, że tak być nie może i nie poddam się tak łatwo! Jestem jeszcze młoda i wszystko przede mną.

Minął rok, dwa, trzy. Pytałam lekarzy co z ciążą. Czekała mnie kolejna biopsja. Wyniki stabilne jak na to, że byłam chora. Postanowiono skonsultować moje wyniki na konferencji medycznej. Powiedziano mi, że moja wola walki miała wpływ na to jak jest, ale nie da się na razie nic więcej zrobić.

Zaczęłam wraz z mężem zastanawiać nad adopcją. Umówiliśmy się do ośrodka adopcyjnego. Dostaliśmy papiery do wypełnienia. Kiedy kompletowaliśmy dokumenty stwierdziłam, że jednak nie jestem na to gotowa. Odwołaliśmy spotkanie.

Umówiłam się na wizytę do Profesora Klingera we Wrocławiu. Towarzyszył mi mąż. Opowiadałam o swojej chorobie i leczeniu. Kiedy Profesor zobaczył moje wyniki badań zapadła pięciominutowa cisza. Rozpoznał moje wyniki, które były na konferencji medycznej.

Powiedział, że leczenie jest dobre a wyniki stabilne. Jednak najważniejsze dla mnie była odpowiedź na pytanie czy mogę zajść w ciążę. Od Profesora usłyszałam, że teraz albo nigdy. Dostałam nawet tą informację na papierze. W drodze powrotnej dzwoniłam do mojego nefrologa. Następnie umówiłam się na wizytę do ginekologa, który nie widział żadnych przeciwskazań. Za półtorej miesiąca miałam kolejną wizytę. Usłyszałam „Pani Aniu to już.”.

Byłam bardzo dumna. To był już piąty tydzień. Mimo różnych leków, które przyjmowałam w trakcie leczenia i które miały niekorzystny wpływ na mój organizm byłam szczęśliwa. Poinformowałam swojego lekarza. Otrzymałam gratulacje, kolejne badania do wykonania ,prośbę abym na siebie uważała, odpoczywała oraz że mam być świadoma, że ciążę trzeba będzie zakończyć około 32 tygodnia.

Ciążę przeszłam dobrze. Tylko jeden raz było źle. Po dwudziestym tygodniu ciąży. Wymiotowałam przez cały dzień i noc. W końcu wylądowałam na oddziale zakaźnym- rotawirus. Dostałam kroplówkę i trzy doby później się wypisałam bo czułam się już lepiej.

Dalej ciąża przebiegała już bez problemów. Nawet nerki dawały radę tylko ciśnienie szalało. W 32 tygodniu zlecono mi szereg badań. Dwa razy w tygodniu. W 34 tygodniu zapadła decyzja, że muszę jechać do szpitala na patologie ciąży i badania dwa razy dziennie. Nagle dostaje informacje, że umarł mój dziadek. Dał miejsce juniorce…

Dotrwałam do 35- tygodnia. Urodziłam wspaniałą dziewczynkę- 44 cm i 2100 g. Oddychała samodzielnie, ponieważ dostała zastrzyki na rozszerzenie pęcherzyków płucnych. Niestety brak odruchu ssania. Wtedy to był nasz główny problem. Wyszłam ze szpitala po kilku dniach po badaniach i jak odzyskałam siły. W trakcie cesarki okazało się, że mam torbile na jajniku. Doszło do ich wycięcia.

Lenka wciąż przebywała w szpitalu. Bardzo mnie to bolało. Codziennie wracałam do domu i płakałam. W końcu otrzymaliśmy informacje, że możemy zabrać córeczkę do domu. Następnego dnia dumni i szczęśliwi wspólnie opuściliśmy szpital. Co prawda ze stertą skierowań. Znowu zaczęło się chodzenie i proszenie o wpisanie do różnych poradni. Było ciężko, ale poradziłam sobie. Jedno ze skierowań było do Poradni Diagnozy i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży z Wadą Słuchu. Jedziemy wszyscy na wizytę. Nagle przeżywamy szok. Kiedy weszliśmy na piętro z prawej strony była poradnia a z lewej ośrodek adopcyjny. Ten sam w którym kiedyś byliśmy. Koło zostało zatoczone…

Lenka to nasz cud. Pierwszy rok jej życia spędziliśmy na wizytach u różnych lekarzy, ale nic wielkiego się nie działo. Moje nerki przetrwały ciążę i nawet nie miałam złych wyników. Kiedy Lenka skończyła rok postanowiliśmy wrócić do rodzinnego miasta- Stalowej Woli.

Mija kolejny rok z chorobą i tak już 9 lat od diagnozy. Nie miałam jeszcze dializ. Wiem, że być może mnie to czeka. Jednak tak łatwo się nie dam. Mam dla kogo żyć! Lenka ma już pięć lat. Jestem osobą, która w 100% wierzy w medycynę. Mam mocną siłę walki i chęć życia, wspaniałą rodzinę. Sorry nerki, ale jeszcze musicie dać radę!

Miałam szczęście, że trafiłam na wspaniałych lekarzy na każdym etapie i w każdej dziedzinie. Pomogli mi i wspierali. Mam pomocnego i kochającego męża. Moim rodzicom było ciężko pogodzić się z tym, że ich najmłodsza córka zachorowała, ale także zawsze mnie wspierali i ukrywali łzy…

Anna

Dziękujemy Izabeli Czarny za grafikę.

Napisz komentarz