Serce dla Halinki
Kim była Halinka, no właśnie była…
Poznałam ją 15 lat temu, gdy rozpoczęłam dializy w nowej dla mnie stacji dializ w Krakowie.
Od razu zagadała, opowiedziała co i jak, ze szczegółami, pożartowała i zrobiło się swojsko. Jeździłyśmy na tą samą zmianę i tym samym transportem. Była drobną osobą, pełną energii do życia.
Halinka miała przeszczep serca, wykonany jako jeden z pierwszych w Krakowie. Dobrze wspominała swojego lekarza, który ją przeszczepił.
Poznałam całe życie Halinki bo lubiła o nim opowiadać. Lubiła się podzielić wrażeniami, czasem wyżalić. Trzymałyśmy się razem we trzy bo była jeszcze Iwona i wzajemnie jedna drugą motywowała do działań.
Już samo dzieciństwo miała Halinka ciężkie, trochę chorowała ale nikt jej nie leczył. Poznała męża i miała nadzieję, że będzie łatwiej. Niestety kilka dni przed ślubem spotkała ich ogromna, podwójna tragedia rodzinna. Po pewnym czasie otrząsnęli się z mężem, zaczęli pracę, chcieli mieć dzieci. Znowu inaczej los się ułożył. Halinka zachorowała bardzo poważnie na serce i musiała mieć przeszczep serca aby żyć.
Na szczęście udało się i otrzymała serce.
Żyli z mężem bardzo skromnie bo dużo pieniędzy pochłaniało leczenie. Po kilku latach mąż też poważnie zachorował na nowotwór płuc. Podleczył się ale nie mógł pracować. Utrzymywali się z rent.
Mimo wszystko Halinka umiała dobrze gospodarzyć jak sama mówiła. Wykorzystała wszystko co miała, co dorobiła lub to co czasami otrzymała od innych ludzi. Miała w koło bardzo pomocne osoby, które nie były jej rodziną ale pomagały bo po prostu ją lubiły.
Jeśli ktoś jej pomógł to zawsze chciała się odwdzięczyć aż nadto. Sama wiem, bo prosiła mnie czasem o wypełnienie dokumentów i naprawdę robiłam to bezinteresownie ale ona z wdzięczności zawsze tym co miała podzieliła się ze mną.
Jak słyszała o większej biedzie od swojej to zawsze starała się pomóc. Mówiła “ja jeszcze się mogę obejść bez tego a tamtemu komuś ciężko”.
Czasami wykupiła komuś leki, czasami podzieliła się jedzeniem, czasami zorganizowała ubrania dla kogoś, znalazła fachowca do remontu, zrobiła zakupy dla leżącego na oddziale…
Sama raz otrzymała szlachetną paczkę, nawet nie wiadomo kto ją zgłosił. Spełniło się jej marzenie o telewizorze z dużym ekranem bo słabo widziała. Paczkę przygotowały jej dzieci ze szkoły podstawowej i chciała im podziękować ale już była w kiepskim stanie.
Ja jeździłam z nią na dializy około trzy lata. Potem miała przeszczep nerki. Ja za rok też miałam przeszczep nerki. Bardzo miałam trudny początek ale Halinka raz, dwa razy musiała zadzwonić do mnie a gdy nie odebrałam to 20 razy dzwoniła bo chciała się upewnić, że żyję.
Po pierwsze lubiła wiedzieć co się dzieje a po drugie mobilizowała do życia i powrotu do zdrowia.
Ja wiedziałam wszystko co u niej, co jadła, z kim rozmawiała, gdzie była, co kupiła, jakie ceny i gdzie najtaniej. O mnie, jej znajomi też wszystko wiedzieli. Taka była, szczera aż do bólu ze wszystkimi, czy lekarz, czy ktos znajomy czy nie znajomy…. Czasem ją to gubiło lub ktoś wykorzystywał albo się obrażał.
Razem przeżywałyśmy leczenie infekcji po przeszczepie i konsultowały, co która ma zlecone. Ją leczył inny lekarz a mnie inny. To była norma, że co usłyszała ode mnie np. czym jestem leczona pytała swojego lekarza czy może mieć to samo bo Dorota to ma i jej pomogło. W końcu lekarz powiedział, żeby leczyła ją Dorota. Oczywiście żartem bo Halinkę znali jaka jest i że, musi się upewnić u kilku osób ze tak ma być.
Tak naprawdę ja bałam się cokolwiek doradzić Halince, nawet jaką herbatę ziołową pić bo zdawałam sobie sprawę, że u niej po przeszczepie serca to zupełnie inaczej wszystko może być. Ale zawsze dzwoniła do mnie i pytała czy może to, czy tamto i jakoś jej było raźniej chorować.
Pierwszy przeszczep nerki funkcjonował około 2,5 roku z ciągłymi powiklaniami. Potem dializy i otrzymała po pewnym czasie drugi przeszczep nerki.
Na chwilę miała odpoczynek od dializ, około trzech lat. Wszystko może byłoby dobrze gdyby nie wirus paskudny, który przyplątał się przy drugim przeszczepie. Bardzo cierpiała z tego powodu, nie można go było wyleczyć bo leki szkodziły na serce. Często mi mówiła, że wszystkie przeszczepy razem to pikuś w porównaniu z tym wirusem, który mnożył się po całym ciele.
Płakała w samotności a przy ludziach starała się być radosna. Chciała żyć przede wszystkim dla męża a wiele razy już stała na krawędzi.
Siłę i spokój aby to znosić dawała jej wiara w Boga i modlitwa.
Była wdzięczna zawsze, nawet za dobre słowo. Lekarz, pielęgniarka jeśli obdarzyli ja uśmiechem to już była szczęśliwa i to był najlepszy lekarz czy pielęgniarka. Przeżywała gdy ktoś niemiło jej odpowiedział, zaraz łzy w oczach i strach przed kolejną wizytą. Nie lubiła czarnych scenariuszy o stanie swojego zdrowia. Wolała gdy lekarz powiedział, że będzie dobrze, będą się starać zaradzić…..
Od tygodnia telefon uporczywie milczy….cisza….
W dzień gdy miała być szczepiona na stacji dializ dowiedziała się, że ma covid. Trafiła do szpitala w piatek. Ostatni raz tydzień temu zadzwoniła w poniedziałek, mówiła o planach na Święta i o tym jak mąż poradzi sobie bez niej w życiu jakby co….
Słyszałam jak bardzo się już męczy rozmową ale…. musi jeszcze wstać i uprać koszulki bo nie ma zapasowych….
Tyle jeszcze rozmów niedokończonych między nami a telefon milczy…..
Wiem, że Halinca jest już lepiej, wypracowała to swoim życiem….
Teraz na początku kwietnia miała obchodzić 26 rocznicę przeszczepu serca. Rok temu znajomi na 25 lecie chcieli zrobić piękne przyjęcie ale też covid pokrzyżował plany Zrobią teraz tyle, że trochę inne….
Mąż jej również obecnie w szpitalu leży na covid, w jakim stanie?, czy już wie….??
Powtarzała mi od pewnego czasu, że ma przygotowaną niebieską sukienkę….zresztą ze wszystkim była przygotowana na ostatnią drogę….
Smutne, że tej sukienki nie może założyć… przywiązywała wagę do takich rzeczy….
Nie chciała aby się smucić tylko zawsze mieć nadzieję, plany…
Pa Halinka
Dorota Ligęza